Jak przekonywał w rozmowie z PAP prof. Instytutu Europeistyki UW Tomasz Grzegorz Grosse, problemem we wzajemnych relacjach między UE a Stanami Zjednoczonymi jest obecnie to, że Amerykanie traktują europejskich sojuszników w sposób "dość instrumentalny", "na zasadzie parcia do pewnych celów, które są ważne dla polityki amerykańskiej, bez brania w wystarczającym stopniu pod uwagę interesów europejskich".

Przykładem takiego traktowania Europy przez Waszyngton jest - według eksperta - forsowanie umowy TTIP (dot. handlu i inwestycji) w kształcie, na którym "skorzystają przede wszystkim duże amerykańskie koncerny". "W niektórych przypadkach zyskać mogą również największe korporacje europejskie, ale stracić mogą słabsze europejskie przedsiębiorstwa, grupy społeczne i mniej konkurencyjne sektory. Duża część wewnętrznego rynku UE będzie przede wszystkim rynkiem ekspansji dla firm z USA, przy bardzo ograniczonych możliwościach regulacji przez władze lokalne zasad dla tych inwestycji" - wyjaśniał.

Efektem "interesownej" polityki USA jest też - zdaniem profesora - niechęć części krajów UE do amerykańskiego zaangażowania w Europie.

Zdaniem Grosse, aktualnie nie widać osłabienia znaczenia relacji atlantyckich w polityce światowej i - zapowiadanego przez część ekspertów - przeniesienia aktywności USA z Europy w rejon Pacyfiku.

Reklama

"Stany Zjednoczone, które rzeczywiście jeszcze kilka lat temu stopniowo coraz bardziej wycofywały się z Europy, albo były nawet przez niektórych europejskich polityków wypychane ze Starego Kontynentu, od pewnego czasu, a dokładniej od czasu różnych kryzysów europejskich wyraźnie powróciły do Europy i zwiększyły swoje wpływy na politykę europejską" - ocenił.

"Amerykanie kontynuują swoją tradycyjną politykę zarówno na Bliskim Wschodzie, jak i w Europie, nie mogą się wycofać z obu tych regionów z powodu sytuacji kryzysowych, i nie mają w związku z tym zbyt dużo siły i animuszu, żeby prowadzić bardziej zdecydowane działania w Azji. Oczywiście to nie znaczy, że oni nie prowadzą tam polityki, jak przystało na mocarstwo światowe, ale to nie oznacza, że stracili albo stracą w najbliższym czasie zainteresowanie sprawami europejskimi i zaangażują się wyłącznie w Chinach" - mówił w rozmowie z PAP Grosse.

Ekspert zaznaczył, że Amerykanie musieli wrócić do Europy i nie będą w związku z tym mogli "skupić się na Pacyfiku" - przynajmniej dopóki nie znajdą swojego rozwiązania kryzysów w Europie i na Bliskim Wschodzie. "Tymczasem polityka amerykańska wcale nie zmierza do jak najszybszego uspokojenia sytuacji ani na +froncie rosyjskim+, ani w Syrii, co świadczyłoby o chęci zmiany geopolitycznych osi" - zauważył.

Jak ocenił, o sile wpływów politycznych USA w Europie świadczy m.in. fakt, że - mimo silnej opozycji po stronie rządów największych krajów zachodnioeuropejskich (Niemcy, Francji i Włoch) - po myśli Waszyngtonu rozstrzygane są kwestie m.in. sankcji UE wobec Rosji oraz wzmocnienia wschodniej flanki Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ekspert zwrócił też uwagę na fakt, iż - jego zdaniem - Amerykanie mieli "decydujący wpływ" na powstrzymanie wyjścia Grecji ze strefy euro.

Grosse zastrzegł, że sytuacja może się zmienić po listopadowych wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. "Nie wiemy do końca, co przyniosą wybory w USA, czy nie doprowadzą do +azjatyckiego piwotu+, czyli przeniesienia centrum uwagi polityków amerykańskich w większym stopniu na rywalizację z Chinami, szczególnie w obszarze Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej" - mówił.

Dotychczasowy przebieg kampanii wskazuje jednak - zdaniem Grosse - że przyszła administracja będzie forsować wobec Europy stanowisko zbliżone do obecnej (w razie zwycięstwa kandydatki Partii Demokratycznej Hillary Clinton), albo wręcz zaostrzy "interesowne" i "instrumentalne" podejście do partnerów zza Atlantyku (w razie zwycięstwa kandydata Republikanów Donalda Trumpa).

Innego zdania jest ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego i profesor Instytutu Studiów Politycznych PAN dr hab. Adam Burakowski, który przekonywał, że zarówno z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych, jak i Azji, Europa staje się obszarem coraz bardziej peryferyjnym. Do wzmocnienia tej tendencji przyczyni się - według niego - Brexit. "Polska musi tę marginalizację Europy w swoich długofalowych kalkulacjach politycznych uwzględniać" - zaznaczył.

Choć w ostatnim okresie widać "pewne zwiększenie zainteresowania Waszyngtonu Europą", to "nie zmienia to priorytetów ogólnych, przesunięcia w stronę Azji i Pacyfiku" - ocenił ekspert. "Azja rozwija się mniej więcej w stałym tempie od dziesięcioleci i sądzę, że ta tendencja będzie się utrzymywać. Azja rozwija się nie patrząc na Europę, starając się wypracować własny model rozwoju. Punktem odniesienia po stronie cywilizacji zachodniej bywają dla nich - jeśli w ogóle - Stany (zwł. w przypadku Indii), a kontakty z UE jako organizacją są dla nich wręcz drugorzędne. To, czy polityka USA w jakimś tam momencie będzie bardziej skoncentrowania na Europie czy mniej nie zmieni tych tendencji" - dodał.

"Fakt, że światowe supermocarstwo, jakim są Stany Zjednoczone zajmują się bardziej uważnie przez pewien czas jakimś państwem czy regionem nie oznacza, że jest on dla nich najważniejszy. USA mają swoje interesy na całym świecie, w każdym państwie" - argumentował Burakowski.

Jego zdaniem, o ile zmiana światowego porządku przyczynia się do osłabienia UE i obniżenia znaczenia relacji atlantyckich, to - paradoksalnie - leży w interesie Polski. "Wzrost azjatyckich potęg zmienia sytuację geopolityczną w regionie Europy środkowo-wschodniej, która przez stulecia była +uwięziona+ pomiędzy dwoma mocarstwami albo dwoma blokami politycznymi" - powiedział. "Europa środkowo-wschodnia i Polska, jako największe i najsilniejsze państwo tego regionu, stoi moim zdaniem przed wielką szansą współpracy z państwami Azji; coraz głębsza z nimi współpraca to polski interes narodowy" - dodał.

Pozytywne perspektywy rozwoju relacji z państwami azjatyckimi dostrzega również Grosse. Zaznacza jednak, że na razie nie można mówić o "wielkim geopolitycznym zwrocie" w polskiej polityce. "Współpraca gospodarcza z Chinami to nic więcej niż to, co robią sami Amerykanie i mnóstwo krajów postrzeganych jako bliscy sojusznicy USA, poczynając od Wielkiej Brytanii. Ja bym raczej powiedział, że my do tej pory karygodnie zaniedbaliśmy pewne możliwości, z których od wielu lat korzysta cały świat" - powiedział.

Z kolei w kwestiach bezpieczeństwa - dodał ekspert - Polska podtrzymuje wizerunek bliskiego sojusznika Stanów Zjednoczonych, który "jest w stanie popierać różnego rodzaju interesy czy idee amerykańskie w sposób jednostronny, bez patrzenia na własne interesy, korzyści lub koszty i ryzyka". Wskazał w tym kontekście m.in. na przykład polskiego zaangażowania wojskowego w kampanię przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu w Syrii i Iraku.

Grosse odniósł się również do Brexitu, który - w jego ocenie - nie będzie miał zasadniczego znaczenia dla stosunków euroatlantyckich i dla światowej polityki. Należy się za to - według niego - spodziewać pewnego osłabienia pozycji Wielkiej Brytanii jako tradycyjnie najbliższego sojusznika Waszyngtonu w Europie i utratę przezeń statusu "pomostu pomiędzy Europą a USA". "Jednak tak długo, jak Amerykanie będą chcieli pozostać w Europie, będą szukali dla siebie innych +pomostów+, dojścia do takich polityków europejskich, którzy będą dla nich odpowiednimi partnerami" - podkreślał ekspert.

W ocenie Grosse status najbliższego sojusznika Waszyngtonu w UE przypadnie najprawdopodobniej Niemcom, choć szanse na odgrywanie istotnej roli w relacjach transatlantyckich mają też Polska i instytucje unijne w Brukseli. "Amerykanie grają na kilku instrumentach na raz; w zależności od panujących tendencji, konfiguracji politycznych, wykorzystują różnego rodzaju możliwości, tak żeby osiągnąć maksymalizację swoich celów" - podkreślił.

Pytany o to, jak asekurować się na wypadek częściowego wycofania USA z Europy, Grosse podkreślił, że kluczową sprawą jest stabilizacja sytuacji na Wschodzie, doprowadzenie do "pełnego, a nie +zamrożonego+" pokoju na Ukrainie i nawiązanie dialogu z Rosją. "To jest z punktu widzenia geopolitycznego jednocześnie największe wyzwanie i największe ryzyko" - zaznaczył.

>>> Czytaj też: Stratfor: Europa podzieli się na bloki państw. Polska może stanąć przed historyczną szansą [ANALIZA]