29 stycznia brytyjski „The Economist” podał, że Załużnemu zaproponowano stanowisko sekretarza podległej prezydentowi Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. „Financial Times” twierdził, że generał obejmie raczej stworzoną specjalnego dla niego funkcję prezydenta doradcy ds. obrony. Przy czym brytyjski dziennik powoływał się aż na cztery źródła, z których dwa miały twierdzić, że Zełenski podczas rozmowy z Załużnym powiedział mu, że niezależnie od tego, czy zgodzi się na zmianę funkcji, czeka go dymisja.

Media o nowych kandydatach

„FT” dodawał, że kandydatami na nowego głównodowodzącego są dowódca wojsk lądowych generał Ołeksandr Syrski, bohater obrony Kijowa i kontrofensywy charkowskiej, oraz lubiący światło kamer dyrektor wywiadu wojskowego Kyryło Budanow. Obaj wojskowi należą do ulubieńców Zełenskiego. BBC, potwierdzając te informacje, podała z kolei, że ani Budanow, ani Syrski nie palą się do zmiany gabinetu.

Reklama

Wszystko wskazuje na to, że spotkanie, o jakim pisały zachodnie media, faktycznie się odbyło. BBC podaje, że poza Zełenskim i Załużnym brał w nim udział minister obrony Rustem Umierow. Gdy informacje o zwolnieniu Załużnego zaczęły wyciekać za pośrednictwem anonimowych kanałów na Telegramie, a potem zwykłych mediów, podniosła się burza w serwisach społecznościowych. Wojsko stoi murem za Załużnym, za to podejrzliwie patrzy na Zełenskiego. Ukraińcy, co pokazują sondaże, darzą ogromnym zaufaniem obu z nich.

Zełenski w ostatnich tygodniach regularnie dawał do zrozumienia, że to wojskowi odpowiadają za budzące kontrowersje zaostrzenie zasad mobilizacji, nad którym pracuje rząd. Obaj z Załużnym przerzucali się odpowiedzialnością, kto z nich konkretnie proponował dodatkowe skierowanie na front kilkuset tysięcy Ukraińców. Załużny niechętnie jest dopuszczany do znacjonalizowanej telewizji. Tzw. telemaraton woli Syrskiego i Budanowa.

Sondowanie reakcji

Wiele wskazuje na to, że biuro Zełenskiego znów potraktowało media instrumentalnie. Zgodnie z zasadami etyki dziennikarskiej trzy niezależne źródła wystarczą, by podać jakąś informację. Co jednak, jeśli wszystkie są w zmowie? Nie byłby to pierwszy raz, gdy ukraińscy politycy decydują się na taki krok. W przypadku tak wrażliwego kroku, jakim może być dymisja Załużnego, mogli w ten sposób sondować reakcję wojska, społeczeństwa, partnerów zagranicznych. A zachodni korespondenci, nie zawsze dobrze znający ukraińską specyfikę, mogą okazać się łatwym do zmanipulowania celem (choć gwoli sprawiedliwości należy dodać, że także część ukraińskich mediów podało newsa o zwolnionym Załużnym). Cała historia przywodzi na myśl najsłynniejszego kontrolowanego fake’a w historii relacji ukraińskich mediów z ludźmi Zełenskiego. 1 sierpnia 2019 r. szereg dziennikarzy otrzymał od źródła w biurze prezydenta informację o tym, że do dymisji podał się jego szef Andrij Bohdan. Informacji towarzyszyło zdjęcie odręcznie napisanego pisma z podpisem Bohdana.

Historia z nieprawdziwym newsem

Ponieważ plotki o dymisji pojawiały się już wcześniej, a Bohdan nie potwierdzał, ale też nie zaprzeczał rewelacjom, media przyjęły sensację od swojego źródła za dobrą monetę. Okazało się, że informacje były nieprawdziwe. Nieoficjalnie wiadomo, że dziennikarzy w błąd wprowadził zastępca Bohdana Kyryło Tymoszenko. Media uznały, że za świadome zmanipulowanie opinii publicznej nie przysługuje mu ochrona tożsamości jako anonimowego informatora i zdecydowały się ujawnić, kto stał za całą operacją. Wcześniej, za czasów Petra Poroszenki, media zostały wykorzystane do znacznie bardziej zaawansowanej gry operacyjnej, sfingowanej śmierci rosyjskiego publicysty Arkadija Babczenki, której towarzyszyły zdjęcia ciała leżącego w kałuży krwi. Nazajutrz cała sprawa okazała się inscenizacją Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, która w ten sposób miała wykryć siatkę rosyjskich agentów faktycznie próbujących zamordować Babczenkę. Zachodnie media zareagowały oburzeniem na instrumentalne i podważające ich wiarygodność potraktowanie.

Historia z nieprawdziwym newsem o dymisji Załużnego, zwłaszcza w kontekście wychodzącego na jaw sporu z obozem władzy, nie powinna przykrywać innego faktu. Andrij Bohdan faktycznie podał się do dymisji, tyle że pół roku po tej udawanej. A obóz władzy już wie, jak na odejście generała zareaguje świat zewnętrzny, więc łatwiej mu będzie przygotować strategię komunikacyjną.