- MQ-25 Stingray, czyli dron-tankowiec. Samolot zmieni oblicze bitew morskich?
- Dlaczego armia potrzebuje latających tankowców?
- Dlaczego Marynarka Wojenna potrzebuje tankowców?
- MQ-25A Stingray dla U.S. Navy
- Historia nowego tankowca U.S. Navy
MQ-25 Stingray, czyli dron-tankowiec. Samolot zmieni oblicze bitew morskich?
W 2025 roku U.S. Navy otrzymać ma pierwsze seryjne drony MQ-25A Stingray.Wojna na Ukrainie pokazała rosnące znaczenie bezzałogowych platform. Maszyny wykorzystywane są głównie do dwóch zadań. Po pierwsze: są to wysunięte oczy i uszy artylerii. Przy ich pomocy naprowadzana jest artyleria lufowa, a także ataki z wykorzystaniem pocisków rakietowych.
Coraz więcej widzimy także platform uderzeniowych. Te przyjmują naprawdę różne formy. Często obserwujemy wykorzystanie prostych cywilnych bezzałogowców z podwieszonymi granatami do atakowania oddziałów piechoty. Część z dronów cywilnych wykorzystywana jest w samobójczych atakach na opancerzone pojazdy. Mamy też amunicję krążącą. Tą porównać można do kierowanych pocisków przeciwpancernych (pod względem możliwości rażenia opancerzonych pojazdów), choć zdolności tych rozwiązań są znacznie większe.
Wreszcie, najbardziej zaawansowane systemy mogą przenosić niewielkie pociski rakietowe lub miniaturowe drony. Drony służą na ziemi (np. jako pojazdy do ewakuacji medycznej), w powietrzu, a także na i pod wodą. Amerykanie wprowadzają jednak nowość, której jeszcze nie widzieliśmy — bezzałogowe latające tankowce MQ-25 Stingray.
Dlaczego armia potrzebuje latających tankowców?
Aby zrozumieć, jakim przełomem dla Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych mogą być latające tankowce MQ-25 Stingray, należałoby w ogóle wyjaśnić, dlaczego armie na całym świecie inwestują w załogowe odpowiedniki. Samoloty wczesnego ostrzegania czy latające tankowce, to tzw. multiplikatory. Mówiąc najprościej — pozwalają one na skokowy wzrost możliwości floty myśliwców bez zwiększania ich liczby. Dlaczego?
Zaawansowane myśliwce zaraz po wylądowaniu muszą przejść szereg obsług, które czynią je zdolnymi do kolejnego lotu. To czas i koszty, które niejednokrotnie są na wagę złota. Dodatkowo, jeśli maszyna ma zasięg bojowy wynoszący 1000 km, a musi operować 300 km od bazy, to potrzebuje zapasu paliwa na przelot do i z miejsca wykonywania misji. Realnie do realizowania zadania zostaje mu więc ułamek posiadanego paliwa.
Gdyby jednak udało się zatankować taki samolot w powietrzu z dala od lotniska, to czas wykonywania misji mógłby zostać znacznie wydłużony. W skrajnych przypadkach piloci mogliby wykonywać zadania przez wiele godzin. Czas ten jednak limitowałaby wytrzymałość pilota, a nie zapas posiadanego paliwa. I tak zamiast 2-3 godzin, pilot może spędzić w powietrzu nawet więcej niż 10 godzin. To bardzo ważna różnica, która sprawia, że taka sama flota może zrealizować większą liczbę zadań.
Dlaczego Marynarka Wojenna potrzebuje tankowców?
O ile sytuacja w przypadku amerykańskich sił powietrznych (U.S. Air Force — USAF) jest dosyć klarowna, to w przypadku U.S. Navy jest inaczej. W USAF spotkamy KC-130J (zbudowane na bazie samolotu C-130), KC-135 (na bazie Beoinga 707) oraz KC-46 Pegasus (na bazie Beoinga 767). Do duże maszyny, które operując z dala od zagrożenia, mogą tankować inne, znajdujące się w powietrzu samoloty.
Samoloty USAF startują jednak z naziemnych lotnisk, a wielkość samolotu nie jest tak istotna. Tymczasem nie dość, że U.S. Navy operuje z lotniskowców (co wyklucza możliwość użycia tak wielkich maszyn), to na dodatek są one często oddalone o setki kilometrów od amerykańskich baz wojskowych.
Amerykańskie lotniskowce są bazą dla kilku rodzajów samolotów. Podstawowym obrońcą floty jest obecnie F/A-18 Super Hornet, który powoli zastępują pierwsze F-35C (wersja F-35 przeznaczone do operowania z pokładów lotniskowców). Dodatkowo znajdziemy tam również E-2 Hawkeye, które służą jako maszyny wczesnego ostrzegania.
Żadna z tych maszyn nie nadaje się zbyt dobrze do misji tankowania, ale z braku dedykowanych do tych misji maszyn, zadania te realizują obecnie F/A-18 Super Hornet. To rodzi szereg problemów. Po pierwsze takie samoloty nie mogą realizować w tym czasie misji bojowych, a po drugie spada także dostępność pilotów przez potrzebę wykorzystania większej liczby maszyn. Dodatkowo ograniczony jest także zapas paliwa, jaki może przenosić F/A-18 Super Hornet. MQ-25A Stingray ma to zmienić.
MQ-25A Stingray dla U.S. Navy
Amerykańscy marynarze potrzebują więc maszyny, która z jednej strony mogłaby realizować te zdania oraz mieściłaby się na pokładzie. Tutaj cały na biało wchodzi nowy bezzałogowiec. MQ-25A Stingray to dron opracowany właśnie z myślą o realizacji tych zdań. Pierwszy seryjny egzemplarz produkcyjny miałby wzbić się w powietrze już w przyszłym roku. Oznacza to opóźnienie względem początkowych terminów, choć przy tak nowatorskim projekcie nie jest to zaskakujące.
Zacznijmy jednak od początku. Spółka Boeing pracowała już nad bezzałogowymi platformami przeznaczonymi dla U.S. Navy od wielu lat. Demonstrator technologii opracowano w ramach programu UCLASS (ang. Unmanned Carrier-Launched Airborne Surveillance and Strike). Amerykanie chcieli otrzymać maszynę, zdolną do zadań uderzeniowych i rozpoznawczych. Dodatkową cechą nowej platformy miała być niska wykrywalność, co w tego typu zadaniach jest oczywistą koniecznością.
Program jednak zarzucono, a gdy ogłoszono nowy — CBARS (Carrier-Based Aerial-Refueling System), inżynierowie Boeinga musieli jedynie zmodyfikować platformę do innego rodzaju zadań. Zamiast komory na uzbrojenie pojawił się więc dodatkowy zbiornik na paliwo. Dodatkowo drona zintegrowano z zasobnikami do tankowania w powietrzu ARS (ang. Aerial Refueling Store). Zbiorniki te są powszechnie używane przez amerykańskie myśliwce F/A-18 Super Hornet.
Historia nowego tankowca U.S. Navy
1 lutego 2016 roku Pentagon oficjalnie przedstawił, jak ma wyglądać nowy dron na U.S. Navy. Misje rozpoznawcze i uderzeniowe zeszły na drugi plan. Nowy bezzałogowiec miałby być latającym tankowcem. 19 grudnia 2017 roku Boeing zaprezentował zdjęcia swojego prototypu MQ-25A Stingray. 30 sierpnia 2018 roku dowództwo Naval Air Systems Command poinformowało, iż kontrakt na nowe platformy o wartości 805 milionów USD wygrała firma Boeing.
Już 19 września 2019 roku dron wzbił się samodzielnie w powietrze. Oblot prototypu obejmował autonomiczne kołowanie, start i lot po z góry zaplanowanej trasie. W trakcie swojego oblotu maszyna pozostawała pod kontrolą naziemnego centrum (Ground Control Station). Lot trwał dwie godziny, a w jego czasie MQ-25A Stingray wzniósł się na pułap 3050 metrów i osiągnął prędkość 333 km/h. 2 kwietnia 2020 roku spółka Boeing podpisała kontrakt na budowę dodatkowych trzech maszyn prototypowych, obok wcześniej zakontraktowanych czterech sztuk.
1 października 2020 roku, US Navy sformowała nową eskadrę VUQ-10 (Unmanned Carrier Launched Multi-Role Squadron 10), która będzie odpowiedzialna za wyszkolenie personelu obsługującego nowe drony. W grudniu tego samego roku MQ-25A Stingray odbył trwający dwie i pół godziny próbny lot z podczepionym zasobnikiem służącym do tankowania w powietrzu Cobham ARS. W połowie 2021 roku doszło do historycznego zdarzenia. Po raz pierwszy w historii załogowy samolot został zatankowany przez bezzałogowca.
Maszyną, która odebrała paliwo od MQ-25A Stingray był samolot F/A-18 Super Hornet. Aby było to możliwe, prototyp (oznaczony jako T1) wykonał 5 lotów w celu oceny charakterystyki aerodynamicznej drona z podwieszonym zasobnikiem Cobham.
MQ-25 Stingray — nie tylko tankowiec?
Na tankowaniu F/A-18 Super Hornet się jednak nie skończyło. W następnych testach miało miejsce tankowanie w powietrzu samolotów F-35C Lightning II oraz E-2 Hawkeye. Konstrukcja przechodzi więc kolejne etapy, a rozpoczęta już produkcja ma poskutkować pierwszymi dostawami już w 2025 roku. W 2026 roku osiągnięta ma zostać wstępna gotowość operacyjna (ang. Initial Operating Capability – IOC).
W czasie przemówienia na tegorocznej konferencji SAS (International Small-Angle Scattering Conference), Stephen Tedford, dyrektor US Navy ds. programów bezzałogowych i broni, zapowiedział, że drony muszą być nie tylko skuteczne, ale także tanie. U.S. Navy oczekuje, że cena nie przekroczy 15 mln dol. za sztukę. Dla porównania cena za jeden F-35C wynosi ok. 100 mln dol.
Mimo że daleko jeszcze do osiągnięcia wstępnej gotowości operacyjnej, to U.S. Navy znajduje już dla tych maszyn kolejne zastosowanie. Amerykanie chcą, aby nowa maszyna miała także możliwości uderzeniowe. Zaprezentowano już makiety przedstawiające drona z powieszonymi pociskami LRASM.
AGM-158C LRASM (Long Range Anti-Surface Missiles) to amerykański manewrujący pocisk przeciwrakietowy opracowany przez firmę Lockheed Martin. Pocisk posiada cechy stealth. LRASM został opracowany na podstawie pocisku AGM-158B JASSM-ER. 450-kilogramowa głowica bojowa i 370 km zasięgu czynią z rakiety potężną broń zdolną do rażenia nawet większych okrętów.
Czy nowe drony będą rewolucją?
Wprowadzenie do służby tych dronów byłoby prawdziwą rewolucją. Po pierwsze — w zakresie tankowania w powietrzu, przez dedykowane do tego celu maszyny bazujące na lotniskowcach. Po drugie — przez wprowadzenie na lotniskowce bezzałogowców. Na pierwszym lotniskowcu George Washington (CVN-73) powstało już specjalne centrum zarządzania bezzałogowcami, dzięki którym możliwe będzie zarządzanie flotą dronów z pokładu okrętu.
Samolot doskonale uzupełniałby się z samolotami F-35, które stworzone zostały z myślą o współpracy z dronami. Warto w tym kontekście pamiętać, że F-35 to nie tylko platforma uderzeniowa, ale, co może nawet istotniejsze, maszyna, która potrafi zbierać masę cennych informacji o przeciwniku. W tym kontekście współpraca z trudnowykrywalnymi tankowcami może pozwolić na efektywniejsze wykorzystanie samolotów 5. generacji do zbierania informacji o przeciwniku przez wiele godzin.
Nowy dron wzbudza zainteresowanie zagranicznych klientów. Potencjalne pozyskanie rozważa Wielka Brytania, Francja, Japonia i Australia. To bardzo interesująca informacja, ponieważ jedynie Francuzi będą mogli wykorzystać pełen potencjał maszyn. MQ-25 Stingray to maszyna przeznaczona do startów i lądowania z lotniskowców wyposażonych w katapulty startowe. Taki lotniskowiec posiadają jedynie Francuzi. Oznacza to, że nawet operujące z lądu maszyny mogą być dla Japonii, Australii oraz Wielkiej Brytanii dużą wartością dodaną.
Jeśli zaś chodzi o Amerykanów, to ci planują pozyskanie 76 sztuk, w tym siedem już dostarczonych prototypów, 12 egzemplarzy pochodzących z produkcji niskoseryjnej (ang. low rate initial production — LRIP) oraz 57 z pełnoskalowej. Gdy dodamy do tego klientów eksportowych, to liczba wyprodukowanych dronów mogłaby w przyszłości przekroczyć 100 egzemplarzy.
Za latającymi tankowcami rozgląda się także Polska. Czy takie maszyny mogłyby się przydać także w naszym kraju? Biorąc pod uwagę bliskość rosyjskich systemów przeciwlotniczych, nie można wykluczyć, że w przyszłości także nasz kraj zdecyduje się na tankowce wykonane w technologii stealth. Choć sami nie posiadamy lotniskowców, to właściwości stealth byłyby z pewnością sporą zaletą i pozwalały na bezpieczne operowanie nawet we wschodniej części kraju.
Jaki jest MQ-25 Stingray?
Nowy amerykański dron do małych nie należy. Mierzy 15,5 metra długości, 22,9 metra rozpiętości oraz 3 metry wysokości. Można więc śmiało porównać go wielkością do F-35 czy F-18. Dron przeznaczony jest to operowania z pokładu lotniskowca, więc posiada szereg koniecznych modyfikacji. Mówimy o takich rozwiązaniach jak składane skrzydła czy specjalny hak do chwytania lin aerofiniszera.
Napędzany jest jednym silnikiem Rolls-Royce AE 3007N o ciągu niemal 44 kN. Wlot powietrza schowany jest w głębi górnej części kadłuba. Takie rozwiązanie związane jest z właściwościami, któe posiada maszyna. Samolot jest trudnowykrywalny, a takie umiejscowienie wlotu silnika pozwala zmniejszyć jego skuteczną powierzchnię odbicia radarowego (ang. radar cross section — RCS). Zasięg drona wynosi 930 km przy założeniu, że ma dostarczyć 7250 kg paliwa. Czy to dużo? Samolot F/A-18 Super Hornet mieści w wewnętrznych zbiornikach 6241 kg paliwa, a F-35C Lightning II 8959 kg.
Niewykluczone, że taki samolot mógłby współpracować z innymi, większymi tankowcami, które dostarczałyby mu paliwo z dala od floty przeciwnika, w czasie gdy MQ-25 Stingray, korzystając ze swojej zmniejszonej wykrywalności, dostarczałby je bliżej potencjalnego zagrożenia.
Nawet w przypadku potencjalnej straty maszyny, koszty byłyby niższe. Dla porównania, w listopadzie 2024 roku USAF złożyło zamówienie na dodatkowe 15 latających tankowców KC-46A Pegaus za kwotę 2,4 mld dol., czyli średnio 160 mln dol. za sztukę. Tymczasem MQ-25A Stingray ma kosztować przynajmniej 10 razy mniej. Warto przy tym pamiętać, że KC-46A to wielokrotnie większa maszyna, więc różnica w koszcie jest w pełni uzasadniona.