Odliczanie czasu do doraźnego rozwiązania problemu amerykańskiego zadłużenia może być bardzo nerwowe. Porozumienia między politykami wciąż nie ma a czasu jest coraz mniej. Inwestorów czekają trudne sesje.

Piątkowa sesja na Wall Street przyniosła rzadko spotykane zróżnicowanie sytuacji. Nasdaq zyskał prawie 0,9 proc., S&P500 wzrósł o 0,09 proc., czyli prawie wcale, a Dow Jones spadł o 0,34 proc. Nasdaq i Dow dynamikę zawdzięczają informacjom o wynikach spółek, a w przypadku S&P500 jej brak wynika z zadumy nad tym dokąd Amerykę zaprowadzą targi polityków nad budżetem, jego zadłużeniem i sposobami redukcji. Wszyscy liczą, że podobnie jak w przypadku Grecji, w ostatniej chwili znajdzie się jakieś rozwiązanie. Zaczyna się ostatni tydzień lipca i tydzień ostatniej szansy na uniknięcie perturbacji związanych ze stanem amerykańskiej kasy, a do konsensusu politykom daleko. W takich niezbyt komfortowych okolicznościach S&P500 znajduje się w odległości zaledwie 8 punktów od poprzedniego lokalnego szczytu z 7 lipca i jednocześnie na tym samym poziomie, z którego rozpoczął czerwcowy zjazd o 80 punktów, czyli o 6 proc.

Przebicie go otworzyłoby drogę do ataku na szczyt o wiele ważniejszy, czyli na ustanowiony 29 kwietnia rekord całej trwającej od marca 2009 r. hossy. Taki scenariusz jest bardzo prawdopodobny, a składać na niego mogłoby się kilkudniowe marudzenie w rytm bieżących mniej istotnych informacji makroekonomicznych lub nerwowe i bardziej dynamiczne podrygi w takt doniesień o postępach w dyskusji polityków o oszczędnościach i podatkach i wreszcie efektowny ruch w górę na wieść o tym, że jednak Ameryka dała radę. Finansowy świat będzie jej wdzięczny, że nie doprowadziła do jego katastrofy. A następnego dnia ten sam uratowany świat zada sobie pytanie co dalej? Największy dłużnik dostał przyzwolenie na dalsze zwiększanie swoich zobowiązań. Może się powtórzyć sytuacja z końca minionego tygodnia, gdy euforia po udanym europejskim szczycie trwała jeden dzień, a już następnego pojawił się lekki kac. Pojawienie się takiego kaca na Wall Street oznaczałoby możliwość ukształtowania podwójnego szczytu. Wówczas cała nadzieja byków opierałaby się na pojawieniu się sygnałów, że amerykańska gospodarka dostała tylko kataru, a nie grypy i daje coraz bardziej wyraźne sygnały powrotu do zdrowia.

Konsekwencją realizacji takiego scenariusza dla naszego rynku mógłby być wzrost WIG20 do 2800 punktów, stanowiący przedostatni etap kształtowania się formacji głowy z ramionami. Ostatnim byłby zjazd w okolice 2600-2650 punktów.

Dziś na giełdach azjatyckich przeważały spadki. Na godzinę przed końcem sesji Shanghai B-Share tracił prawie 3 proc., a Shanghai Composite szedł w dół o 2,5 proc. Nikkei zniżkował o 0,9 proc., podobnie jak indeksy w Hong Kongu i na Tajwanie. Po 1 proc. w dół szły też rano kontrakty na amerykańskie indeksy. Zapowiada się nerwowy dzień na europejskich parkietach.

Reklama