- Wydatki na Wojsko Polskie są rekordowe
- Borsuku, gdzie jesteś? Nadal czekamy na umowę na BWP Borsuk
- Orka, czyli epopeja trwająca już 27 lat. Wojsko Polskie zostanie bez okrętów podwodnych?
- Czy Polska zacznie produkować własne czołgi?
- Wojsko Polskie bezsilne wobec dronów? Jak nasi żołnierze obronią się przed bezzałogowcami?
Wydatki na Wojsko Polskie są rekordowe
Choć już przed wybuchem wojny na Ukrainie Polska należała do państw o największych (wyrażonych jako udział w PKB) wydatków na zbrojenia, to po inwazji Rosjan budżet MON zaczął puchnąć jak nigdy wcześniej. Chcesz pokoju — szykuj się do wojny — mawia słynna rzymska maksyma, którą decydenci wzięli bardzo poważnie do serca.
Jeszcze w dekadę temu mieliśmy w Polsce trzy dywizje. Dziś są już cztery, piąta zaczyna się formować, a szósta jest w planach. Armię, która w 2016 roku liczyła 100 tys. żołnierzy, rozwinięto do ponad 200 tys., a wiele wskazuje na to, że rządzący będą konsekwentnie zmierzali do postawionego jeszcze za poprzedniej władzy celu na poziomie 300 tys.
Wraz z rozrostem armii podpisywane są kolejne umowy. Aby zrozumieć wyzwanie, przed którym stoimy, warto podać samą liczbę czołgów, bojowych wozów piechoty (BWP) oraz kołowych transporterów opancerzonych (KTO), które będą nam potrzebne. Jeśli obecna etatowa wielkość batalionu zostanie utrzymana (a wynosi obecnie 58 wozów), to potrzeba będzie nam 1450 nowoczesnych BWP, 2030 czołgów oraz 1276 KTO. Liczby te nie uwzględniają koniecznych rezerw (zalecany poziom wynosi przynajmniej 20%), pojazdów wsparcia czy pojazdów dla centrów szkoleniowych.
Do tego sprzętu wojskowego należy dodać m.in. 816 armatohaubic, setki wyrzutni rakiet, pojazdów rozpoznawczych, wozów dowodzenia, ewakuacji medycznej, a także pojazdów inżynieryjnych czy logistycznych, które będą potrzebne do zabezpieczenia działań tak wielkiej armii. Nawet wydatki na poziomie 3% PKB będą niewystarczające. Mimo zakontraktowania w ostatnich latach sprzętu o wartości ponad 500 mld zł, nadal możemy wskazać szereg zaniedbanych przez lata obszarów i krytycznych umów, których nie podpisano.
Borsuku, gdzie jesteś? Nadal czekamy na umowę na BWP Borsuk
Polska należy do krajów, które największy nacisk kładą na Wojska Lądowe. Taka postawa nie jest dla nikogo zaskakująca. Choć to lotnictwo zwykle wygrywa wojny, a Marynarka Wojenna odpowiada za nasze bezpieczeństwo gospodarcze, to potencjalny konflikt z Rosją będzie toczył się właśnie na lądzie. W zakresie marynarki czy lotnictwa liczyć możemy na wsparcie sojuszników z Zachodu. Inaczej jest jednak w przypadku Wojsk Lądowych.
Te w Europie wyglądają kiepsko. Niemcy, kraj kojarzący się nam często właśnie z wojskami lądowymi i siłami pancernymi, posiada zaledwie ok. 300 czołgów, a produkcja nowych nie idzie im najlepiej. Ok. 200 czołgów posiadają z kolei Brytyjczycy, Francuzi oraz Włosi. Tymczasem według Ukraińców, Rosjanie stracili już 9,7 tys. czołgów! Oczywiście należy mieć na uwadze, że liczby te są prawdopodobnie zawyżone, ale nawet gdyby w rzeczywistości była to połowa tych strat, to liczbowe porównanie ich do arsenału w posiadaniu Europejczyków nie ma sensu.
Właśnie dlatego silne Wojska Lądowe powinny być dla nas oczkiem w głowie. Ich kręgosłup stanowią trzy kluczowe typy formacji — wojska pancerne, zmechanizowane oraz artyleria. Z całej tej trójki, to właśnie w batalionach zmechanizowanych sytuacja jest najgorsza. Nadal w Wojsku Polskim królują archaiczne BWP-1 wyprodukowane pół wieku temu. Sytuację tę ma zmienić Borsuk, czyli nowy pływający bojowy wóz piechoty.
Umowa na niego obiecywana jest jednak od dawna, a póki co dostajemy jedynie informacje o przedłużających się negocjacjach. Eksperci zaznaczają, że przydatne okazałoby się nawet małe zamówienie na kompanię zapoznawczą, która pozwoliłaby rozpocząć produkcję oraz wypracować procedury i metody szkolenia. To z kolei umożliwiłoby szybkie wdrażanie sprzętu do wojska. W tym miejscu warto przypomnieć, że prototyp istnieje już od 7 lat, a nadal nie zakontraktowano żadnego seryjnego wozu.
Orka, czyli epopeja trwająca już 27 lat. Wojsko Polskie zostanie bez okrętów podwodnych?
Choć oczywiście zestawienie to jest subiektywne, to z pewnością wszystkie typu uzbrojenia, które się w nim znalazły, są niezwykle potrzebne. Na chwilę opuścimy więc Wojska Lądowe i udamy się nad Morze Bałtyckie. Rosnąca liczba sabotaży infrastruktury na dnie Bałtyku pokazuje nam, jak istotne jest posiadanie sprawnej Marynarki Wojennej. Choć z pewnością nie zasługuje ona na tak duże kwoty jak Wojska Lądowe, to jej zaniedbanie będzie równie wielkim błędem.
Do Polski przecież drogą morską trafia gaz, ropa, miliony ton produktów z innych państw czy nawet energia elektryczna (ze Szwecji). Bez tych wszystkich dóbr nasza gospodarka by się załamała. Jak mawiał Napoleon, do prowadzenia wojny potrzeba pieniędzy, pieniędzy oraz pieniędzy. Tych bez sprawnej gospodarki nam z pewnością zabraknie. Właśnie dlatego musimy budować sprawną Marynarkę Wojenną.
Zamówione w ostatnich latach fregaty, niszczyciele min, okręt ratowniczy czy jednostki zwiadu radioelektronicznego dowodzą, że najgorsze lata Marynarki Wojennej już za nami. Nawet najmocniejszy łańcuch nie nadaje się do niczego, gdy jedno tylko ogniowo zostało przeżarte rdzą. Tym ogniwem w Marynarce Wojennej są obecnie okręty podwodne. Obecnie posiadamy tylko jeden. W dodatku to ma on już 50 lat.
Próby pozyskania nowego okrętu podwodnego trwają już 27 lat, czyli więcej niż żyje autor tego tekstu. Nietrudno zatem zrozumieć frustrację marynarzy, gdy minister wspomina o tym, że już niedługo pojawią się konkrety (co słyszymy od wielu lat). To, jakie będą te okręty, schodzi na drugi plan. Istotne staje się, aby w ogóle się pojawiły. W przeciwnym wypadku jako kraj utracimy zdolności do operowania tym skomplikowanym sprzętem.
Co równie istotne, okręty podwodne są tak unikalnymi jednostkami, że w zasadzie nie ma obecnie technologii, które pozwoliły zrekompensować ich brak. Właśnie dlatego należy uznać, że brak tej umowy jest jednym z największych zagrożeń dla bezpieczeństwa naszego kraju.
Czy Polska zacznie produkować własne czołgi?
W przypadku bojowych wozów piechoty możemy samodzielnie produkować całe pojazdy. Sytuacja jest jednak zgoła inna, jeśli przyjrzymy się zakupom czołgów dla naszej armii. Choć krótkookresowo sytuacja z wojskami pancernymi jest lepsza (ponieważ ich dostawy już trwają i za kilka lat będziemy mieć kilkaset nowoczesnych maszyn), to w długim okresie kluczowa może okazać się zdolność do ich produkcji na terenie Polski.
Oczekiwanie na dostawy z USA czy tym bardziej Korei Południowej jest niebezpieczne. Potencjalny konflikt o Tajwan mógłby bowiem zablokować oba te źródła. Ich produkcja w kraju ma także sens ekonomiczny. Jeśli potrzebujemy oszałamiające 2 tysiące czołgów (nie licząc w tym rezerw, maszyn do celów szkoleniowych czy wozów specjalistycznych), to zamówienie ich za granicą jest związane z naprawdę olbrzymimi pieniędzmi, które opuszczą nasz kraj.
Za 180 czołgów K2 zapłacimy 14 mld zł (po obecnym kursie dolara). Warto pomnożyć tę kwotę dziesięciokrotnie (a nie zawiera w sobie wozów specjalistycznych!), aby zrozumieć, z jaką skalą mamy do czynienia. Do tego doliczyć należy problemy z modernizacjami tych wozów. Właśnie dlatego należy oczekiwać jak najszybszej umowy, która pomoże ustanowić produkcję czołgów K2 (bądź M1 Abrams) w naszym kraju. Z czasem powinniśmy dążyć do opracowania krajowych podzespołów, aby nasze wozy były w największym możliwym stopniu spolonizowane.
Wojsko Polskie bezsilne wobec dronów? Jak nasi żołnierze obronią się przed bezzałogowcami?
Wojna na Ukrainie pokazała, że drony są zagrożeniem, które nie wolno lekceważyć. Tak — nie jest to broń doskonała i dobrze zabezpieczone wojsko jest w stanie skutecznie neutralizować całe roje. Aby jednak to było możliwe, konieczne są inwestycje. Programem, który miał rozwiązać ten problem, jest Sona.
W ramach Sony miała powstać organiczna (czyli będąca częścią danego pododdziału) obrona przeciwlotnicza dla Wojsk Lądowych. Podążając za czołgami i BWP Borsuk chroniłaby całe kolumny w czasie przemieszczania jak i natarcia na przeciwnika. W ten sposób można by uniknąć dużych strat na skutek masowego użycia amunicji krążącej i namierzania przez artylerię przy pomocy dronów rozpoznawczych.
Zagrożenie to rozumie wiele państw, dlatego intensywne prace nad powstaniem własnych systemów prowadzą m.in. Amerykanie. Im szybciej uda się nam opracować odpowiednie rozwiązania, tym bezpieczniejsi będą nasi żołnierze. Nawet największa flota czołgów będzie bezużyteczna, jeśli nie będzie posiadać tarczy, chroniącej jej przed tym, co może nadejść z powietrza.
Jeśli mówimy o obronie przeciwlotniczej krótkiego i średniego zasięgu, to podpisane umowy sprawiają, że możemy spać spokojnie. Pilica+, Narew czy Wisłą, są przemyślane i zwiększą nasze szanse w starciu z przeciwnikiem. Nie ochronią one jednak jednostek na linii frontu. Tutaj kluczową rolę pełnić ma właśnie Sona.
Latające tankowce dla Sił Powietrznych
Polska od lat cierpi na niewystarczającą liczbę nowoczesnych wielozadaniowych samolotów bojowych (WSB). Obecnie posiadmy 48 F-16, 14 samolotów MiG-29 oraz 19 Su-22. Doliczyć do tego można ewentualnie 12 FA-50, ale samolot ten ma dziś duże ograniczenia i zaliczanie go do maszyn bojowych budzi liczne i uzasadnione kontrowersje. W najbliższych latach przybędzie do nas 36 koreańskich FA-50PL oraz 32 amerykańskie F-35.
Potrzeby Sił Powietrznych określono na 150 maszyn. Nietrudno policzyć, że po odejściu na emeryturę samolotów MiG-29 oraz Su-22 (oba typy są schodzące) zostanie nam zaledwie 116 maszyn bojowych. Już w czasie pokoju liczba naszych samolotów jest niewystarczająca. Trudno zatem mówić o potrzebach czasu wojny. Potrzeba nam jeszcze dwóch eskadr WSB. Te jednak wiążą się z dużymi kosztami oraz czasem oczekiwania.
Czesi, którzy samoloty F-35 zamówili na początku tego br., pierwszy samolot otrzymają w 2031 roku. Jeśli zdecydujemy się na kupno kolejnych maszyn (co związane będzie z wysłaniem do USA zapytania ofertowego LOR, otrzymaniem odpowiedzi oraz negocjacjami), to należy bezpiecznie zakładać, że przed 2033 rokiem samolotów F-35 nie zobaczymy.
Nadzieją dla Sił Powietrznych mogą być latające tankowce. Brak dostępu do floty tych samolotów jest jednym z największych nieporozumień w Siłach Powietrznych w ostatnich latach. Maszyny te, jako multiplikatory, pozwalają wykonywać nawet kilka razy więcej zadań przy tej samej flocie WSB. Związane jest to z brakiem konieczności lądowania, a co za tym idzie, obsługi naziemnej myśliwców. Te, zamiast 2 godzin mogłyby przebywać w powietrzu przez np. 6 czy nawet 10 godzin (limitem jest wytrzymałość pilota, a nie zapas paliwa).
Właśnie dlatego ich zakup znajduje się obecnie na szczycie listy priorytetów Sił Powietrznych. Otwarcie wspominają o tym wysocy wojskowi w naszym kraju. Co równie istotne, na samoloty tego typu (np. w przypadku samolotów Airbus A330 MRTT), należałoby czekać znacznie krócej i pierwsze maszyny mogłyby pojawić się zapewne już w ciągu 4 lat. Arabia Saudyjska, która zdecydowała się na A330 MRTT w lipcu tego roku, zacznie otrzymywać te samoloty już w 2027 roku.
Co się dzieje z programem Ottokar-Brzoza?
W potencjalnej wojnie z rosyjskim najeźdźcą nasza armia musiałaby się zmierzyć z tysiącami czołgów. Zdolności przeciwpancerne byłyby więc kluczowe do odparcia ataków przeciwnika. Swoją rolę ma tutaj Ottokar-Brzoza, czyli opracowany przez polskie firmy zbrojeniowe niszczyciel czołgów. Obecnie rolę niszczycieli czołgów pełnią stare pojazdy BRDM-2 wyposażone w wyrzutnie pocisków 9M14 Malutka (której zasięg to nie więcej jak 3 km). Ich zastąpienie jest konieczne, ponieważ sprzęt ten nie nadaje się zupełnie na współczesne pole walki.
Obrona przeciwpancerna w Polsce pozostaje na bardzo słabym poziomie. Poza przenośnymi wyrzutniami Javelin w WOT oraz Spike-LR w Wojskach Lądowych (których nasycenie jest znacznie poniżej NATOwskich standardów), dysponujemy kilkudziesięcioma Rosomakami-S do przewozu pocisków Spike oraz dzisięciom Rosomakami z wieżą ZSSW-30 (ze zdwojoną wyrzutnią pocisków Spike).
Ottokar-Brzoza ma być zbudowanym na podwoziu Waran 4×4 nosicielem brytyjskich kierowanych pocisków przeciwpancernych Brimestone 3. Pocisk waży 48,5 kg i posiada ponad 6-kilogramową głowicę, która z łatwością zniszczy nawet ciężej opancerzone pojazdy przeciwnika.
Program wystartował w 2019 roku, a w 2022 roku powstało konsorcjum "PGZ-Ottokar". Choć harmonogram zakładał początkowo, że pierwszy bateryjny moduł ogniowy niszczycieli czołgów będzie gotowy już w 2025 roku, to póki co nadal trwają negocjacje, a umowy wykonawczej na ten potrzebny Wojsku Sprzęt nie ma.
Czekamy jeszcze na dziesiątki umów. Wojsko Polskie ma olbrzymie potrzeby. Czołgi i BWP Borsuk to wierzchołek góry lodowej
Wymienione przykłady to najpilniejsze, choć z pewnością nie są to jedyne potrzeby naszej armii. Obecnie armia czeka m.in. na zakupy nowoczesnych polskich radiostacji osobistych, hełmów nowej generacji, okrętów hydrograficznych czy przeciwradiolokacyjnych pocisków AARGM-ER. Nadal nie powstała w Polsce fabryka pocisków rakietowych do systemów HOMAR-K.
Na liście priorytetów wymienia się również zakup ciężkich śmigłowców transportowych (takich jak np. Ch-47 Chinook), lekkich śmigłowców szkolnych czy śmigłowców pokładowych dla Marynarki Wojennej. Nadal mamy duże braki w pojazdach specjalistycznych — wozach towarzyszących dla K2, śmigłowcach rozpoznania radioelektronicznego czy wozach ewakuacji medycznej. Nadal czekamy także na opracowanie tanich pocisków średniego zasięgu dla obrony przeciwlotniczej, które uzupełniłyby zaawansowane i bardzo drogie PAC-3MSE.
Choć wydatki na obronność są w ostatnich latach rekordowo wysokie, to należy oczekiwać, że utrzymają się na tym poziomie jeszcze przez wiele lat, ponieważ potrzeby armii są obecnie olbrzymie. Lata niezaniedbań sprawiły, że niemal wszystkie najważniejsze programy modernizacyjne w Wojsku Polskim przypadają na okres kilkunastu lat. Czy rządzącym uda się doprowadzić je do szczęśliwego końca? Czas pokaże.