Nieznośnie lekkie szastanie tymi porównaniami to dowód krańcowej nieodpowiedzialności. Przede wszystkim warto przypomnieć, dlaczego Euromajdan w ogóle się rozpoczął. Ludzie wyszli na ulicę, bo prezydent Wiktor Janukowycz z dnia na dzień o 180 stopni zmienił orientację geopolityczną. Obiecał ludziom Europę, a wybrał Azję. Odrzucił obiecaną umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską i rozpoczął integrację z Rosją.

Prawo i Sprawiedliwość takiej wolty nie dokonało. Można było się spodziewać retorycznego ochłodzenia relacji z Zachodem i zbliżenia z Węgrami. Ale nikt nie zamierza wychodzić
z NATO czy UE. Euromajdan nie rozwinąłby się, gdyby nie pobicie demonstrującej garstki studentów, które stało się symbolem brutalności Berkutu. W tych zajściach niemal 80 osób zostało rannych. Kilka miesięcy przed tym wydarzeniem ludność niewielkiej Wradijiwki w obwodzie mikołajowskim urządziła własny Majdan. Po tym, jak milicjanci próbowali zatuszować gwałt dokonany przez funkcjonariuszy na miejscowej dziewczynie, szturmowano miejscowy komisariat.

Nie pamiętamy, żeby w Polsce doszło do podobnych wydarzeń. Proeuropejskie paliwo manifestacji w Kijowie szybko się wyczerpało. Zamiast tego coraz częściej mówiono po prostu o sprzeciwie wobec przeżartego korupcją państwa. Na przełomie lat 2013 i 2014 Janukowycz kończył centralizację systemu korupcyjnego. Polegała ona na tym, że wszystkie wymuszane przez państwo łapówki i haracze, po odliczeniu doli dla pośredników, trafiały do ludzi związanych z prezydentem. Dosłownie doszło do kradzieży państwa. Według prokuratury i służb fi skalnych, Rodzina – jak nazywał się klan Janukowycza – zawłaszczyła ponad 30 mld dol. Jeśli te dane się potwierdzą, Janukowycz okaże się najsprawniej kradnącym przywódcą w historii, przeliczając te dolary na lata urzędowania. Nie da się tego porównać do najbardziej nawet rozbudowanego kolesiostwa przy obsadzaniu stołków w
spółkach Skarbu Państwa czy chaotycznych decyzji podejmowanych przez rząd PiS.

Kolejna sprawa. Do którego Majdanu porównywane są wydarzenia pod Sejmem? Przecież nie było jednego. Można mówić o co najmniej kilku: akcji „Ukraina bez Kuczmy” po zamordowaniu w 2000 r. opozycyjnego dziennikarza Heorhija Gongadzego; pomarańczowej rewolucji z 2004 r., która wybuchła po sfałszowaniu wyborów przez obóz Wiktora Janukowycza. Czy w końcu rewolucji godności, która sama dzieliła się na kilka radykalnie różnych od siebie etapów: od studenckiego buntu przez miasteczko namiotowe do warownej twierdzy w centrum stolicy z własną, podzieloną na sotnie i czoty samoobroną i służbą bezpieczeństwa z wyodrębnionym wywiadem i kontrwywiadem.

Reklama

Nie widzimy również w Polsce przeciwnych władzy oligarchów, skłonnych dowozić protestującym swoimi mercedesami klasy G drewno, leki, jedzenie i pieniądze. Po stronie władzy nie dostrzegamy skłonności do wyprowadzenia na ulice transporterów opancerzonych i uzbrojonych w karabinki snajperskie Blaser (w polskim przypadku musiałoby to być fińskie Sako) funkcjonariuszy „Piątki” ABW.

Nie wyobrażamy sobie również, by polscy posłowie – tak jak deputowani Rady Najwyższej zimą 2014 r. – nosili przy sobie zapasowy komplet bielizny na wypadek aresztowania. Nikt raczej nie podsłuchuje telefonów protestujących, a po Warszawie nie kręcą się doradcy z obcych służb specjalnych, wyspecjalizowani w kontrolowaniu łączności za pośrednictwem
Skype’a czy portali społecznościowych.

Wyczuwalna u niektórych tęsknota za Majdanem świadczy o nieświadomości tego, jak ten protest wyglądał. To nie był piknik. Raczej trzy miesiące koczowania w namiotach, czasem przy minus dwudziestu stopniach. Smród przepełnionych toi toiów, grypy, potu i kanapek z czosnkiem. Ataki milicji i prorządowych, dresiarskich bojówek. Majdan to w końcu liczenie trupów kolegów i ich pogrzeby pod sinym, zimowym niebem. Kac i trauma. Takie rewolucje mało mają romantyzmu. Wybuchają z innych przyczyn niż niesprawiedliwe wykluczenie tego czy innego posła z obrad, pojawienie się karygodnych propozycji ograniczenia dostępu mediów do Sejmu albo łamanie procedur przyjęcia budżetu.

Jest w zasadzie tylko jeden aspekt, który upodabnia polskie protesty do Majdanu. To aktywność rosyjskiej propagandy. Jak w Kijowie kanały państwowe z Moskwy widziały samych faszystów, tak w Warszawie widzą wśród głównych przyczyn wystąpień sprzeciw demonstrujących wobec... ukraińskich gastarbeiterów (co ogłosiła w sobotę telewizja Rossija 24).

Protesty pod Sejmem to po prostu protesty pod Sejmem. Nie żadna rewolucja. Blokowanie przez opozycję trybuny parlamentu to zwykła obstrukcja, znana już z historii. Nie zamach stanu. Każdy kryzys polityczny ma swoją dynamikę, której w większości przypadków nie da się wyreżyserować od A do Z. Polska w żaden sposób nie przypomina Ukrainy. Dla wszystkich, których bawi odtwarzanie „Razom nas bahato” pod Sejmem lub mówienie z łatwością o paleniu opon, proponujemy uważne obejrzenie relacji z Majdanu z podkładem muzycznym „Pływe kacza po Tysyni” (Płynie kaczka po Tysyni), który puszczano na pogrzebach, policzenie zdjęć ofiar rewolucji godności, które się tam pojawiają. A po ochłonięciu zastanowienie się, czy o Majdanie „nie krzyczą w złą godzinę”.