Perspektywa jej wzrostu powinna sprzyjać inwestycjom w akcje, ale warszawska giełda wciąż czeka na silniejszy impuls.

Najczęściej zmartwieniem inwestora i ciułacza jest poszukiwanie ochrony kapitału przed wysoką inflacją. Jest ona bowiem groźnym i podstępnym wrogiem, czyhającym na nasze pieniądze i zyski z ich lokowania. Teoretycznie recepta jest prosta. Wystarczy znaleźć instrument finansowy, którego notowania wiernie odzwierciedlają dynamikę wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych. Problem w tym, że mimo postępującego rozwoju rynków finansowych, niełatwo znaleźć takie instrumenty. Taką rolę spełniać powinny obligacje, których oprocentowanie indeksowane jest właśnie wskaźnikiem inflacji. Jego część zmienna w założeniu kompensuje wpływ inflacji, zaś realnym zyskiem jest stała na ogół lub przynajmniej ściśle określona z góry, choć niezbyt wysoka marża (trzeba jednak przy tym uwzględnić podatek od dochodów kapitałowych). W przypadku dostępnych obecnie czteroletnich indeksowanych obligacji skarbowych (o symbolu COI0718) w pierwszym roku wynosi ona 3,5 proc. a w każdym następnym 1,25 proc., zaś w przypadku emerytalnych dziesięcioletnich oszczędnościowych obligacji skarbowych jest to odpowiednio 4 proc. i 1,5 proc. Oprocentowanie pozostałych obligacji skarbowych i lokat bankowych o zmiennej stopie uzależnione jest najczęściej od zmian stawek oprocentowania lokat na rynku międzybankowym (WIBOR), a więc z reguły nie w pełni uwzględnia zmiany poziomu inflacji.

>>> Czytaj też: Co dalej z GPW? Na nowego prezesa czekają cele strategiczne giełdy

Zarówno w przypadku obligacji, jak i lokat, dodatkowo ocenę ich atrakcyjności komplikuje wspomniane subiektywne odczucie. Pamiętając nieodległe czasy, gdy inflacja wynosiła na przykład 4 proc., a więc oprocentowanie obligacji indeksowanych wynosiło łącznie z marżą, np. ponad 7 proc., obecne ich oprocentowanie, o połowę niższe, wydaje się nam zupełnie nieatrakcyjne. W porównaniach często zapominamy, że obecnie inflacja wynosi 0,2-0,3 proc. W czasach, gdy rynek finansowy był w naszym kraju słabo rozwinięty, a w praktyce niemal nie istniał, powszechnym lekarstwem na wysoką inflację były zakupy towarów na zapas oraz obce waluty i złoto. W obecnych warunkach umiarkowaną popularność utrzymało jedynie to ostatnie. We współczesnym świecie finansów uważa się, że najlepszymi rodzajami inwestycji w warunkach wysokiej inflacji są surowce. Nie bez powodu, bowiem to wzrost ich cen najczęściej napędza inflację. Zazwyczaj w górę idą też notowania akcji.

Reklama

Receptą na lokowanie pieniędzy, gdy tempo wzrostu cen jest niskie, nie jest jednak postępowanie odwrotne do tego z czasów wysokiej inflacji. Trzeba pamiętać, że inflacja nie jest zjawiskiem samoistnym lecz konsekwencją zjawisk zachodzących w gospodarce, których nie można pominąć w kalkulacjach. Bywa tak, że malejąca inflacja, a nawet spadek cen, jest oznaką osłabienia gospodarki i recesji. Najlepszym tego przykładem była przez wiele lat Japonia. W takim przypadku kupno akcji nie jest najlepszym pomysłem. W celu pobudzenia gospodarki banki centralne zwykle obniżają stopy procentowe, co powoduje że rosną ceny obligacji, ale tylko tych o stałym oprocentowaniu.

Obecnie jesteśmy w specyficznej fazie tego cyklu. Po pierwsze kondycja gospodarek w różnych krajach świata znajduje się w różnych fazach, a co za tym idzie różnicuje się powoli polityka pieniężna. Widać to wyraźnie na przykładzie Europejskiego Banku Centralnego, obniżającego wciąż stopy i szykującego się do innych nadzwyczajnych działań oraz amerykańskiej rezerwy federalnej, która ten etap ma już za sobą i planuje zaostrzenie swej polityki. W czasach globalizacji gospodarki i rynków finansowych nie można bagatelizować zjawisk zachodzących w ekonomii największych państw. Po drugie, generalnie globalna gospodarka rozpoczyna fazę wychodzenia z gospodarczego spowolnienia, ale jednocześnie nie wpływa to jeszcze na wzrost inflacji. W jeszcze lepszej sytuacji znajduje się Polska, gdzie gospodarka już wyraźnie nabiera wigoru, a tempo wzrostu cen jest rekordowo niskie, co powoduje że łagodna polityka pieniężna będzie utrzymywana przez dłuższy czas. W takich okolicznościach należałoby stawiać na akcje. Tymczasem indeksy warszawskiej giełdy od początku roku tkwią w marazmie, a wskaźniki małych i średnich firm tracą na wartości. Jeśli jednak wziąć pod uwagę poprawkę na specyficzne czynniki, osłabiające koniunkturę na naszej giełdzie, jak choćby zmiany w systemie emerytalnym, czy spodziewana spadkowa korekta na parkiecie amerykańskim, wciąż należy zakładać, że inwestycja w akcje powinna przynieść zyski. Wskazuje na to obserwacja historycznych zależności inflacji i giełdowych indeksów. W ciągu kilkunastu ostatnich lat regułą były zwyżki na parkiecie, towarzyszące rosnącej inflacji. Nie ma podstaw by przypuszczać, że tym razem może być inaczej. Skoro więc w perspektywie najbliższych dwóch lat mamy wzrost inflacji, nie można zapominać o akcjach.

>>> Polecamy: Jak kształtował się poziom inflacji w ciągu ostatniej dekady [WYKRES DNIA]