Wraz z 5 innymi osobami zasiądą na ławie oskarżonych w procesie dotyczącym jednej z bardziej kuriozalnych spraw korupcyjnych w historii. Prace nad aktem oskarżenia zakończyli wczoraj prokuratorzy ze stołecznego wydziału przestępczości zorganizowanej i korupcyjnej. – Postawiliśmy w sumie jedenaście zarzutów dotyczących łapownictwa – mówi Waldemar Tyl, wiceszef Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie.
Najwyższą funkcję w resorcie pełniła Ewa Z., była dyrektorem departamentu geologii i koncesji geologicznych. Ale kluczową rolę, według prokuratorów i oficerów ABW, odgrywała Irena R. – To wieloletnia koleżanka pani dyrektor, razem spędzały urlopy. Podejrzewamy, że to ona wpadła na pomysł mechanizmu – wyjaśnia osoba, która pracowała przy dochodzeniu.
Irena R. pracowała w kontrolowanej przez kapitał rosyjski firmie wydobywczej DPV Service. Znała całe środowisko biznesmenów zainteresowanych inwestycjami w przyszłościową branżę. – W zeznaniach trojga biznesmenów powtarza się motyw, że wytworzyła w nich przekonanie, iż inaczej niż przez nią nie dostaną koncesji – mówi nam inny z rozmówców.
Reklama
Pomysł polegał na tym, że całą skomplikowaną dokumentację opracowywali znajomi Ireny R., czyli urzędnicy resortu środowiska. Robili to po godzinach pracy, podpisując w tym celu umowy-zlecenia. Najwięcej zarobił Maciej O., który zainkasował w sumie 106 tys. zł. Jego koleżanka otrzymała niespełna 20 tys. zł.
„Po godzinach pracowali nad dokumentami, które następnie otrzymywali jako wnioski do weryfikacji. Dalszy bieg nadawała im dyrektor departamentu Ewa Z., która przesyłała je jako zgodne z prawem do podpisu przez ministra środowiska” – taki mechanizm opisali w akcie oskarżenia prokuratorzy.
Linia obrony urzędników oparta jest na tłumaczeniu, że nie robili niczego nielegalnego. Jednak, poza samą Ewą Z., nie mieli pozwolenia na dodatkową pracę. Z kolei pani dyrektor nie podpisała żadnej umowy, a swoje wynagrodzenie zainkasowała w reklamówce. Urzędnicy zaś podpisywali umowy, ale przelewy były kierowane na konta ich bliskich.