Najmniejsze znaczenie według mnie miały dane makro, ale one też były w zasadzie pozytywne. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych zmniejszyła się z 576 do 550 tysięcy (nieco mocniej niż oczekiwano). Na rynek akcji napłynęło mnóstwo informacji ze spółek i to one były najważniejsze. Jedynie prognozy Monsanto zmartwiły rynek. Jednak Texas Instruments i ASML podniosły prognozy na ten rok. Podobne informacje podały Procter & Gamble i Corning. Banc of America Securities-Merrill Lynch Research podniósł rekomendację dla Yahoo, a znana analityczka Meredith Whitney dla Goldman Sachs. Drożały też spółki sektora paliwowego (skutek prognozy Międzynarodowej Agencji Energii).

Jak w tej sytuacji indeksy mogły spadać? Nic dziwnego, że po nerwowym starcie (strach przed oporem) zaczęły rosnąć. Ugrzęzły tuż pod oporem, który indeks S&P 500 miał na poziomie 1.038 pkt. (szczyty intra-day z sierpnia), ale bykom udało się przepchnąć indeks wyżej, co dało techniczny sygnał kupna, a to z kolei podrzuciło błyskawicznie indeks o kolejne 0,4 pkt. proc. W tym momencie losy sesji były już przesądzone.

W Polsce w czwartek złoty potwierdził swoją środową słabość. Takie zachowanie rynku sygnalizuje, że mamy do czynienia z odroczoną reakcją na plany budżetowe rządu. Rynek wytrzymał w poniedziałek i wtorek informacje o dużym zwiększeniu deficytu, ale gracze oczekiwali obiecanej informacji o wiarogodnej ścieżce dojścia do jego redukcji. Nie otrzymali jej. Co prawda w Krynicy minister Michał Boni powiedział, że dwuletni plan konsolidacji finansów powstanie w ciągu „kilku tygodni” po to, żeby „uniknąć katastrofy”, ale to raczej graczy zaniepokoiło zamiast ich uspokoić.

Zamiast tego dowiedzieliśmy się, że daty wejścia do ERM2 rząd nie jest w stanie podać. Podgrzał też atmosferę Deroose Servaas, urzędnik Komisji Europejskiej. Powiedział, że Polska być może będzie potrzebowała 3 lub 4 lat w ERM2 zanim przyjmie euro. Rząd poinformował też, że podatki przez dwa lata nie wzrosną, co może przecież problemy budżetowe nasilić. Niepokoiły też spadki cen obligacji i słaby popyt na środowej aukcji oraz prognoza BNP Paribas (sprzedawaj obligacje, złoty w tym roku po 4,70 PLN). Czy może dziwić, że złoty tracił?

Reklama

GPW rozpoczęła dzień z wysokiego C. WIG20 prawie natychmiast wzrósł o blisko dwa procent, ale potem chęć do kupna akcji zwiędła. Gracze zobaczyli, że na innych giełdach panuje wyczekiwanie, a złoty szybko traci, co zmniejszyło popyt i skalę wzrostu indeksów. Indeksy osuwały się i znowu najsłabszy był sektor mniejszych spółek. Przed południem wszystkie indeksy barwiły się już na czerwono, a potem przecena zaczęła przybierać na sile. Można powiedzieć, że naśladowaliśmy to, co działo się na innych giełdach, ale tam spadki były niewielkie.

W końcu rynek wszedł w totalny marazm - WIG20 tracił około jeden procent. Końcówka był jednak fatalna, bo napędzany niepewnością panującą w USA WIG20 spadł o 1,6 procent, co było najgorszym wynikiem w Europie. WIG20 naruszył dolne ograniczenie ponad dwumiesięcznego kanału trendu wzrostowego. Jeszcze jeden spadek i sygnał sprzedaży będzie bardzo wzmocniony, a indeks ruszy ku 2.000 pkt.